Devil May Cry to znana wszystkim marka, która miała swoje wzloty i upadki. Wielu fanów myślało, że po fiasku DmC od Ninja Theory nie zobaczymy kolejnej części, ale dzięki piątej odsłonie zobaczyliśmy feniksa wyłaniającego się z popiołów. Edycja Specjalna to parę poprawek dla konsol nowej generacji, ale czy to wystarczy do odniesienia kolejnego sukcesu?
Nowości to przede wszystkim obecność ray tracingu (lepsze śledzenie oświetlenia), mamy też trzy tryby działania. 1080p w 60 klatkach z RT, 1080p w 120 klatkach i 4K z RT w 30. Produkcja wygląda bardzo dobrze w 4K z włączonym śledzeniem promieni, nawet lepiej od Assassin’s Creed Valhalla. Najnowsze przygody Łowców Demonów pozwalają nam się wcielić w Dantego, V lub Nero (w oryginalnej kampanii), a naszym celem jest pokonanie Króla Demonów, Urizena.
Historia dobrze pokazuje kim tak naprawdę jest V i, jak protagoniści zamierzają osiągnąć swój cel. Na szczęście Edycja Specjalna dodaje kolejnego wojownika, jakim jest Vergil, brat Dante. Możemy nim rozegrać całą kampanię, podczas gdy oryginalna jest rozdzielona pomiędzy trzech bohaterów i każdy z nich ma swoje 5 minut na ekranie naszego telewizora.
Rozgrywka nie uległa zmianom i nadal sprawia masę frajdy w połączeniu z nowymi poprawkami graficznymi. Vergil skupia się bardziej na atakach dystansowych i brutalnych wykończeniach. Przez to znacznie łatwiej wbić ocenę SSS podczas starć, ale innymi postaciami też można uzyskać taką rangę z odrobiną wprawy. Jeżeli będzie to wasze pierwsze spotkanie z piątą częścią, warto najpierw zagrać Vergilem, a potem skupić się na pierwotnym torze kampanii.
Kolejną zmianą jest tryb turbo, pozwalający zwiększyć prędkość rozgrywki, co może być niezwykle przydatne podczas tzw. speed runów, który wcześniej pojawił się w Devil May Cry 3. Jest również tryb, w którym pojawia się znacznie więcej przeciwników niż normalnie, ale chyba mało kto będzie w stanie go ukończyć.
Podsumowanie
Devil May Cry V Special Edition nie zawiera zbyt wielu nowości pod względem zawartości. Widać, że Capcom skupił się na dostrojeniu gry do PlayStation 5 i Xboksa Series X/S, co mogło skończyć się darmową łatką. Zamiast tego wydano grę jakby od nowa i nawet kampania Vergila tego nie usprawiedliwia.
Jasne, daje sporo frajdy, ale większość przerywników filmowych została wycięta lub bazuje na tych z pierwotnej kampanii. Dopiero przed końcem gry pojawiają się sekwencje należące do „nowej” postaci. Nawet niektóre nazwy głównych przeciwników są w całości po angielsku, choć w przypadku zwykłej kampanii lokalizacja jest obecna. Dla mnie to skok na kasę i gdyby gra kosztowała tyle, co na premierę podstawowej edycji, z pewnością bym po nią nie sięgnął.