Ostatnie lata dla Capcomu obfitowały w wiele hitów z serii Resident Evil i największe wrażenie zrobiła na mnie siódma część. Widać, że to nowe rozdanie i nieco świeższe podejście bazujące na pierwszej części cyklu kontynuowanego przez Japończyków. W międzyczasie pojawiły się odświeżone edycje starszych gier, a samo studio pokazało wiele nowych pomysłów. Pozwala to teoretycznie stwierdzić, że Village powinno być lepsze od siódmej części, ale tej odsłonie nieco zabrakło. Nie zmienia to jednak faktu, że to nadal świetny survival horror.
Village to kontynuacja “przygód” Ethana Wintersa, ale widać w niej diametralne zmiany względem siódmej części. Rozgrywka jest szybsza, co od razu rzuca się w oczy w szczególności za sprawą początkowej fazy najnowszej produkcji studia Capcom. Latające wszędzie pociski, ścielące się gęsto trupy i wieś w ogniu, tak można podsumować otwierającą godzinę Resident Evil Village. Łamigłówki nie stanowią trzonu rozgrywki, są dość szybko stłumione przez ciągłą akcję. Łatwo dostrzec inspirację czwartą częścią cyklu o zombie. Wszystko jest poprowadzone z perspektywy pierwszej osoby, ale wydarzenia w tytule często są nierówne.
W poprzedniej części większość akcji odbywała się w domu rodziny Bakerów, a zadaniem (początkowo) było ukrywanie się przed nimi. Dopiero od połowy gry zaczął się “kontratak”. Ósma część skupia się bardziej na akcji, a areny podczas walk są większe i dzięki temu walka może być bardziej zróżnicowana. Można blokować wejścia do budynków, okna, tworzyć amunicję i co najważniejsze używać elementów otoczenia do pokonania lub spowolnienia przeciwników.
Potyczki wyglądają jakby miały wiele faz, ale AI przeciwników woła o pomstę do nieba. W większości przypadków lgną do gracza i jedynym problemem może być ich oszałamiająca (czasami) liczebność. Ilość amunicji wystarczy do większości potyczek i nie musimy się specjalnie wycofywać lub barykadować w budynkach, aby przeżyć. Walki z bossami nie odbiegają swoją złożonością od tradycyjnych, choć główni przeciwnicy mogą zapaść w pamięć. Szkoda, że autorzy nie pokusili się o dodanie charakterystycznych mechanik dla każdego z nich, aby wyjść z walki jako zwycięzca. Inaczej, wszystko sprowadza się do strzelania, aż pokonamy danego przeciwnika.
Resident Evil Village robi dobre, pierwsze wrażenie, ale druga część historii nie należy do najwyższych lotów. Wszystko, co zostało pokazane w materiałach promocyjnych przed premierą, pochodzi z pierwszych, trzech godzin produkcji. Tak się składa, że to akurat najlepsze momenty, a Zamek Dimitrescu to bez dwóch zdań najlepsza lokacja. Reszta miejscówek nie wygląda bardzo źle, ale brak im charakteru i nie zachęcają gracza do szerszego eksplorowania. Ósmy Resident jest angażujący, gunplay daje frajdę, zbieranie przedmiotów czy rozwiązywanie łamigłówek nadal bawi i jest tak, aż do momentu zakończenia gry.
RE Engine po raz kolejny jest gwarantem wysokiej jakości. Otwarte przestrzenie są dopieszczone do granic możliwości, a wszystko za sprawą oświetlenia bazującego na ray tracingu. Warstwa wizualna robi wrażenie, ale oświetlenie i cienie wyglądają jeszcze lepiej w zamkniętych pomieszczeniach, szczególnie w zamku Dimitrescu. Mieszkania są pełne mebli, zniszczonych przedmiotów, lochy w zamku mają sprzęt do tortur, a pogoda również ulega zmianom, choć niewielkim. Udźwiękowienie stoi na wysokim poziomie, szczególnie używając dobrych słuchawek. Ryki Lykanów są dobrze odwzorowane i wzbudzają niepokój w graczu podczas eksploracji.
Podsumowanie
Resident Evil Village to świetny survival horror, ale zbyt długie potyczki potrafią nużyć i niekoniecznie znajdą wielu zwolenników. Grze daleko do siódmej części, nie wspominając o czwartej. Widać, że to połączenie obu, które najlepiej wypada w pierwszej połowie, druga nie jest tak dobrze wykonana i psuje odbiór produkcji (przynajmniej mi). To bardzo dobra gra i warto po nią sięgnąć, ale z przykrością stwierdzam, że to nie jest krok naprzód dla serii.